RPA – cztery dni w jednych majtach

W nurkowaniu pociąga mnie spokój, cisza, możliwość medytacji oraz nowe wyzwania. Z drugiej zaś strony ciągnie mnie do adrenaliny, przygód, dynamicznych sytuacji. Uwielbiam walkę z prądami, większe głębokości, nurkowanie pod stropem oraz akcję.
Przeglądając FB natknąłem się na ofertę last minut: „Ostatnie miejsca na wyjazd do RPA i nurkowania z rekinami.” To był impuls… Jadę! Przecież żyje się tylko raz! Szybki telefon czy są jeszcze miejsca, i już po chwili przelew leciał światłowodem. Ekscytująca myśl, że mogę znaleść się oko w oko z rekinami, a przy okazji rozszerzyć portfolio, rozgrzała ten zimny jesienny czas, jak nic innego wówczas. Na fali ekscytacji dotrwałem do wyjazdu, nie mogąc doczekać się kiedy przyjdzie mi wypróbować pod wodą nowy aparat i obudowę.

Lecimy…
Organizatorem wyjazdu jest centrum nurkowe z Suwałk i praktycznie nikogo z uczestników nie znam, oprócz kumpla, który też się załapał. Spotykamy się na lotnisku i już po paru słowach rozmowa toczy się, jak byśmy się znali od lat. Wszyscy sympatyczni i uśmiechnięci więc wróży bardzo dobrze. Jak zapewne wiecie, bagaż fotografa nie jest malutki i nie mieści się do jednej torby. Oczywiście mam dwie. W jednej praktycznie cały sprzęt do fotografii podwodnej, a w drugim sprzęt nurkowy. W podręcznym tylko baterie oraz sam aparat. Zaplanowana jest jedna przesiadka w Katarze. Samolot z Warszawy ma opóźnienie i na lotnisku robią nam korytarz, abyśmy zdążyli na samolot do RPA. Już po chwili siedzimy wygodnie i odlatujemy. Oczywiście po wylądowaniu kierujemy się w stronę odbioru bagażu.
Serio???
Praktycznie wszyscy odbierają bagaż. Taśma pusta, a moich toreb nie ma. Nie ukrywam, że wbija mi się drobny stresik. Ponieważ mam zawsze w torbach AIRTagi, sprawdzam, gdzie był ostatnio mój bagaż. W tym momencie podchodzi obsługa lotniska i mówi „przepraszamy, ale Pana bagaż został w Katarze”. Dopada mnie z jednej strony zdenerwowanie i strach o sprzęt, z drugiej zaś strony spokój, że wiedzą gdzie jest i że mi go przywiozą. Niestety drugą złą wiadomością jest, że najwcześniej mogą mi go dostarczyć za dwa dni.
Wiecie co to oznacza?!
Dwa dni nurkowe bez swojego sprzętu nurkowego, a co gorsza bez możliwości fotografowania oraz kręcenia filmów. Przed tym wyjazdem kupiłem cały nowy sprzęt foto i się już paliłem do pierwszych testów, a tu taka sytuacja. Biorę tę wiadomość na klatę i zmierzamy do hotelu. Droga z lotniska wywołuje pierwszy szok. Jest zupełnie inaczej niż moich wyobrażeniach. Spodziewałem się dziczy, gęstego zalesienie, kiepskiej infrastruktury dróg. A tu: gęsta sieć świetnych autostrad, teren nisko pagórkowaty, raczej skromnie zalesiony. Co jakiś czas mijamy potężne miasta, gdzie wysokie szklane biurowce otoczone są blaszanymi slamsami. RPA jest bardzo niebezpieczne. Przestępczość jest na porządku dziennym, ale nie wiedziałem, że aż tak. Podjeżdżamy pod hotel, który jest ogrodzony wysokim płotem zwieńczonym drutem kolczastym pod napięciem. Przewodnik uświadamia nam, że nie chodzimy sami po mieście, tylko w kilkuosobowych grupkach i po zmroku nie opuszczamy hotelu. Nawet spacer przy rozgwieżdżonym niebie po plaży jest zabroniony.
Ale jazda…
Zaczynamy pierwszy dzień nurkowy. Tutejsze centrum nurkowe wiedząc, że mój sprzęt nurkowy nie dotarł proponuje mi swój, za co jestem im bardzo wdzięczny. Ponieważ woda ma temperaturę 22-23 stopnie zabrałem do bagażu suchy skafander, techniczne płetwy oraz skrzydło sidemount. No cóż, jako zastępstwo otrzymuję piankę 3mm, jacket oraz płetwy kaloszowe. Na szczęście guide się nade mną lituje. Daje mi swoje buty nurkowe i normalne płetwy, widząc moje w oczach. W RPA na nurkowanie wypływa się niedużą motorówką „ribem” z brzegu plaży, a nie z portu. Zastanawiam się, jak sterniczy – skiper wypłynie przy 3-4 metrowych falach. Warunki pogodowe mamy skrajne i każdego dnia decyzja o wypłynięciu wisi na włosku.
Trzymajcie się !!!!
Sprzęt nurkowy jest już w motorówce doskonale zabezpieczony i przywiązany. Wskakujemy do środka. Skiper rozdaje wszystkim kamizelki ratunkowe. Informuje jak powinniśmy zachowywać się na łódce. Trzeba włożyć stopy w specjalne pasy, zamocowane do podłogi i trzymać się lin na burtach motorówki naprawdę mocno. Myślałem, że przesadza, nic bardziej mylnego. W napięciu czekamy na płytkiej wodzie tuż obok brzegu. Motorniczy wpatruje się w ocean. Na co czeka? Wypatruje mniejszej fali i przerw między nimi. Po chwili rozlega się głos. Trzymać się !!! Ryk dwóch gigantycznych silników oraz potężny odrzut rozpędza nas w stronę fal. Napięcie sięga zenitu. Na pierwszej fali wyskakujemy. Druga zaś wybija nas w powietrze, a motorówka staje pionowo.

Nie jestem na to przygotowany
Motorówka opada, a kolejna fala zalewa cały pokład. Motorniczy dodaje gazu i przedzieramy się za strefę przybrzeżną. Fale dalej są olbrzymie, ale przynajmniej nie załamują się próbując nas wywrócić. Pędzimy pomiędzy falami robiąc gęste zakręty. Czeka nas 40 minutowa przeprawa po wzburzonym oceanie do miejsca zanurzenia. Gęste zakręty i wyskoki na falach sprzyjają chorobie morskiej. Już po chwili niektórzy bledną. Chyba nikt jest gotowy na takie warunki. Dopływamy do miejsca zanurzenia.
To nie dla mięczaków
Po dopłynięciu przyszedł czas na uspokojenie emocji. Trudno jest rozluźnić zaciśnięte pięści. Lina odciśnięta na dłoniach, a stopy w końcu mogą się uwolnić z pasów. Założenie sprzętu na kołyszącej się łupine, na cztero metrowych falach – to kolejne wyzwanie. Przed wskoczeniem do wody, przechodzimy przeszkolenie. Pierwsze nurkowanie będzie odbywało się w toni, na głębokości 12 metrów z karmieniem rekinów. Poinformowano nas, jak zachowywać się przy drapieżnikach, jak się ustawiać i czego absolutnie nie wolno robić.
3, 2, 1 hop
Ponieważ na 20 minut przed wskokiem do wody, została spuszczona kula z rybami, rekiny już na nas czekają. Ich cienie widać z powietrzni co potęguje napięcie. Wskakujmy. I już po chwili koło nas pływa majestatycznie kilka rekinów z gatunku Black Tip – żarłacz czarnopłetwy. Zachowują się spokojnie, wiedzą, że zaraz będą karmione i szczerzą zęby. Nasz przewodnik wyciąga z kuli ryby. Rekiny bez pośpiechu podpływają i jednym haustem połykają przekąskę. W pewnym momencie widzę ich 8 sztuk. Mają z trzy, może trzy i pół metra. Przepiękne widowisko. Często zdarza mi się, że rekin podpływa i obrywam z płetwy ogonowej. Nie są agresywne. Nie patrzą na nas jak na deser. Czuję się bardzo bezpiecznie.
Teraz trzeba wyjść
Nurkowanie trwa 45 minut. Ryby się skończyły. Trzeba wychodzić. Ponieważ uwielbiam lewitować w wodzie, nie spieszy mi się do naszej rozkołysanej łupinki i obserwuję co się dzieje pod łódką. Rewelacyjne widowisko. Uczestnicy nurkowania trzymający się motorówki i próbujący się na nią wdrapać, a pomiędzy nogami ogromne rekiny. Wraz ze skończeniem się pokarmu rekiny nie odpływają. Towarzyszą nam do samego odpłynięcia. Jakby liczyły, że może w motorówce jeszcze coś zostało.
Płyniemy dalej
Przeskakujemy do kolejnej lokalizacji. Falowanie sprawia, że raz po raz osoby mało odporne na bujanie, nęcą rekiny swoim śniadaniem. Drugie nurkowanie jest głębsze. „Polujemy” na rekiny odpoczywające w jaskini na dnie. Głębokość 38 metrów i krytyczne prądy. Nurkowałem już w dużych prądach na Malediwach, ale te w RPA to zupełnie inna bajka. Tutejsze prądy osiągają prędkość do 60 km/h. Dno jest płaskie więc nie ma mowy, żeby się czegoś chwycić. Przed wskoczeniem do wody kolejny instruktarz. Musimy wskoczyć równo na ujemnej pływalności i z pełną prędkością zanurzenia znaleść się na dnie. Kto nie wskoczy do wody równo z wszystkimi odpada. Kogo zaboli ucho odpada. Kto zgubi z pola widzenia przewodnika odpada. Tu nie ma miękkiej gry. Warunki są skrajne, prądy okrutne, a wizura trzy metry. Przewodnik płynie z gigantycznym kołowrotkiem z liną, do której jest przymocowana plastikowa bojka. Za nią podąża skiper.
Torpeda w dół
Wszyscy równo wskakujemy do wody. Ile sił w nogach płyniemy w stronę dna, nie spuszczając przewodnika z oczu. Przez prąd dno ucieka nam z przed oczu tak, jakbyśmy lecieli nad nim samolotem. Niesamowite uczucie. Przewodnik walczy z prądem i ogromnym kołowrotkiem. Stara się dociągnąć nas do jaskini pełnej rekinów. Nie mam pojęcia jak oni to robią, bo przy wizurze trzy metry i prędkości prądu to arcy trudne. Trafiamy. Jaskinia znajduje się poniżej dna więc praktycznie po wpłynięciu do niej, nie odczuwamy prądu. Można się wyciszyć i uspokoić.

Oczom nie wierzę
Jaskinia ta, to duże okrągłe zagłębienie które w połowie przykrywa strop. Wpływamy. W oddali widać cienie krążących olbrzymich rekinów. To Ragger Tooth Sharks odmiana rekina o specyficznym uśmiechu. Ich zęby wystają z paszczy co potęguje odczucie zagrożenia. Nic bardziej mylnego. Są sympatyczne, nieagresywne i raczej płochliwe. Były ich tam dziesiątki, tłocząc się pod stropem i chowając przed prądem. Wpływam między te czterometrowe giganty i czuję się bezpiecznie. Po ich zachowaniu widzę, że nie muszę się niczego bać. Pływają dookoła mnie, nie raz wpadając na mnie i się ocierając. Kilka razy znowu oberwałem z płetwy. Są dosłownie wszędzie. Na dnie legowiska można znaleść całą masę ich zębów. Wystarczy chwilkę poszukać i cztery duże zęby zasilają moje pamiątki z wypraw.
Deco goni nieubłaganie
Ponieważ jaskinia znajduje się na głębokości 38 metrów, czas bez dekompresji jest bardzo krótki. A przy dobrej zabawie upływa jeszcze szybciej. Dajemy się zatem, porwać prądowi i wytracić małe deco w toni. Podczas wynurzania rozglądamy się za innymi rodzajami rekinów. Zatrzymując się na 10-tym metrze. Czekamy na rekina Black tip. Moją uwagę przykuwa jednak coś zupełnie innego. Dostrzegam przed maską różne malutkie stworzenia. Widzę je pierwszy raz. Najróżniejsze odmiany zooplanktonu. Niektóre mają 2 cm niektóre nawet 5 cm. Są praktycznie przezroczyste, a ich kontury ozdobione jakby setkami kolorowych diód. Mienią się jak tęcza. Niektóre ruszają się jak meduza, inne jak wąż. Zaledwie w jednym decymetrze sześciennym wody można znaleść kilka różnych gatunków. Jest to widowisko na równi ekscytujące jak spotkaniem z rekinami. Żałuję, że nie mam aparatu z obiektywem macro. Szerokokątny obiektyw nie radzi sobie z tak małymi obiektami pozbawionymi kontrastów.
Wracamy na plażę
Powrót jest równie ekscytujący co wypłynięcie. Po raz kolejny zakładamy kamizelki ratunkowe. Skiper wyczekuje na dobry moment, aby z całą prędkością wbić się w plaże, nie dając szans falom nas wywrócić. Pada hasło „Trzymajcie się!” i potężny ryk siników znowu potęguje napięcie. Praktycznie na grzbiecie trzy metrowej fali zbliżamy się do plaży. Skiper nie wyhamowuje. Z pełnym impetem wbija się w ląd. Gdyby nie pasy trzymające stopy, można by było lecieć jak Małysz. Będąc już na suchym lądzie mam ochotę ucałować piasek jak papież.
Szczęście w nieszczęściu
Na drugi dzień z entuzjazmem maszeruje do bazy nurkowej. Niestety sztorm miesza w naszych planach. Nurkowanie odwołane ze względu na zbyt wysokie fale i brak możliwości wypłynięcia. Co za nieszczęście myślę, bo znowu mam ochotę stanąć oko w oko z rekinami. Z drugiej zaś strony szczęście, bo dziś popołudniu przyjeżdża mój sprzęt fotograficzny, nurkowy oraz wszystkie ciuchy. Nie stracę kolejnego dnia nurkowego. Organizatorka wyjazdu szybko proponuje wycieczkę, aby nie tracić czasu.
Popołudniu z niecierpliwością wpatruję się w telefon śledząc lokalizator umieszczony w moich torbach. Mój spokój i uśmiech powiększa się odwrotnie proporcjonalnie do dystansu bagażu ode mnie. Odzyskuję sprzęt nurkowy i fotograficzny. Nareszcie. W końcu założę czystą bieliznę.
Zaczynamy zabawę
Kolejnego dnia stawiam się w pełnym swoim zestawie nurkowym jak i z aparatem pod ręką w bazie nurkowej. Mamy zielone światło, możemy wypływać. Wiem jaka będzie walka z oceanem, więc zabezpieczam sprzęt fotograficzny na motorówce i razem z kolegą trzymamy go z całych sił. Ocean nie daje za wygraną. Tym razem znowu próbuje nas zrzucić z fal niczym kowboja z ujeżdżanego mustanga. Scenariusz z poprzedniego dnia nurkowego się powtarza, Jedno nurkowanie z karmieniem , a drugie w zagłębieniu pełnym rekinów. Mając aparat w ręku, suchy skafander i butle SM przy boku, jest mi zdecydowanie wygodniej, cieplej i…
W końcu jestem w swoim żywiole
Odpalam światła i robię sesje. Rekiny spokojnie przepływają przed obiektywem. Domyślam się, że to nie jest ich pierwsza sesja. Nie uciekają. Spokojnie jeden po drugim przepływają. Dają mi czas na przygotowanie parametrów. Robię zarówno zdjęcia jak i nagrywam filmy (efekty możecie oglądać na zdjęciach oraz na moim kanale YT). Drugie nurkowanie z karmieniem. Akcja jest bardzo wartka. Rekiny w szybkim tempie pływają w każdą stronę. Jest to wyzwanie zarówno fotograficzne jak i filmowe. W kolejnych dniach chociaż jedziemy w inne miejsce, ale nurkowania są podobne. Oprócz kilku gatunków rekinów spotykamy żółwie, ławice ryb, kilka dużych Grouperów. Raf praktycznie nie ma. Oprócz glonów oraz rzadko występujących korali niefotosyntezujących, nic tu nie spotkamy. Raz wpadłem na spory ukwiał z rodziną błazenków, okrutnie tarmoszonych przez fale. Wpadamy również na ławicę Barakud. Wracając Skiper wyciąga rękę w stronę horyzontu. Co on tam wypatrzył, myślę. Skręca riba w innym kierunku. Nie wierzę!!! Napotykamy Humbaki. Ogromne wieloryby wyskakują ponad fale i z potężnym pluskiem uderzają w taflę wody. Absolutnie piękne widowisko!

I znowu sztorm
Ponieważ w kolejnym dniu znowu Neptun nie jest łaskawy, musimy zmienić palny. Jedziemy na świetną wycieczkę do Parku Narodowego. Główną atrakcją oprócz zwierząt jest ogromny park linowy z tyrolkami. Byłem już wielokrotnie w takich miejscach, ale to przerosło moje oczekiwania. Lecimy między szczytami gór. Niektóre odcinki liczą 1,5 km długości i są na wysokości 600 m nad ziemią. Bawię się jak dziecko. Kolejną atrakcją jest wizyta na farmie krokodyli. Za niskim płotkiem mamy je praktycznie na wyciągnięcie ręki. Oglądamy ich karmienie i uczestniczymi w wykładzie na ich temat. Wisienką na torcie jest restauracja. W menu wyłącznie dania z krokodyli. Trzeba skosztować. Zaskoczeniem jest, że mięso krokodyla smakuje bardziej jak rybie, a nie zwierzęce.
Przy wyjściu oczywiście sklepik z pamiątkami. Tu zaczyna się kolejna przygoda. Rozglądając się po sklepie z pamiątkami, zauważam, że na półce leży…
Czaszka krokodyla
Oczy mi się zaświeciły bardziej niż moje lampy video. Taka pamiątka z RPA to by było coś. No… ale jak to przewieść do Polski. Przecież to jest karalne i idzie się za to siedzieć. Pytam ekspedientki, czy mogę legalnie to przetransportować. „Oczywiście”, słyszę w odpowiedzi.„Wystawiamy certyfikat i śmiało można z tym legalnie podróżować”. Więc proszę zapakować. Czaszkę z wystającymi zębami pakuję do podręcznego, a do kieszeni certyfikat. Na lotnisku mój bagaż przejeżdża przez skaner. Widzę rozszerzające się oczy celniczki, niczym oczy Kota w butach z bajki Shrek. Co to jest? pyta i woła ochroniarzy. Ja ze stoickim spokojem wyciągam certyfikat. Po chwili dostaję dokument i czaszkę z powrotem.
Uff myślę, udało się…
Niestety, nie do końca. Na lotnisku w Katarze ponownie procedura monitoringu bagażu podręcznego. Celnik w czasie prześwietlenia bagażu również robi duże oczy. Dzwoni od razu po policję. Otacza mnie 6 policjantów. „Proszę Pana o bilet i paszport”- słyszę. Oj robi się gorąco. Wyciągają czaszkę. Zasypują mnie pytaniami. Wyciągam certyfikat i wszystko tłumaczę. Jest druga w nocy. Moja grupa odeszła do kolejnego gate-u. Ja tłumaczę się policji, że to legalne, że z farmy, czyli hodowli, a nie kłusownictwa. Oglądają certyfikat, dzwonią, sprawdzają. Sytuacja robi się napięta. Czas ucieka, a zaraz mam drugi lot. Pokazuje zdjęcia z farmy. Cały czas są nieprzekonani. Na szczęście na zdjęciach zrobionych telefonem jest lokalizacja. Google maps lokalizuje dokładnie „Farma krokodyli”. Pokazuje zdjęcia ze sklepu i kolekcje czaszek na półkach. Po 45 minutach odpuszczają. Otrzymuję paszport i bilet. „Jest Pan wolny”- słyszę. Na szczęście na lotnisku w Warszawie nikt już nie sprawdza bagażu.
Podróż pełna przygód
Wyjazd do RPA wspominam bardzo miło. Pomimo drobnych przygód i przeciwności losu, zapamiętam go jako wspaniałą przygodę. Fascynujące spotkanie z rekinami, krokodylami, Humbakami, loty tyrolką nad głębokimi dolinami. Ponieważ uwielbiam adrenalinę, spodobały mi się ekstremalnie mocne prądy oraz lawirowanie ribem pomiędzy wielkimi falami. Choć właśnie z tego powodu nasza grupa nurkowa wykruszała się z dnia na dzień. Jadąc na nurkowania do RPA musisz być gotowy na ekstremalne warunki. Twoje umiejętności muszę być na poziomie bardziej niż zaawansowanym. Osoby ze stażem poniżej 100 nurkowań i bez praktyki w prądach mogą sobie nie dać rady. Przynajmniej w warunkach jakie my zastaliśmy w Oceanie Spokojnym. Nie ukrywam, że ze względu na bezpieczeństwo ogromnego sprzętu fotograficznego, cieszyłem się z powrotu z ostatniego nurkowania. Smakosze odnajdą tu swoje miejsce. Tutejsze restauracje serwują świetne dania. Steki i owoce marzą są na porządku dziennym. Ceny średnio o połowę niższe niż w polskich restauracjach. Czy wrócę do RPA? Nie wiem. Byłem, widziałem, zaliczyłem. Bardziej odpowiada mi klimat Meksyku. Czuję się tam bardziej bezpieczniej. Pogoda nie robi psikusów. Nawet w deszczowe dni można nurkować w cenotach. A wypływając na Morze Karaibskie również spotkamy rekiny.