Bonjour caves

I przyszła pora na Francję
Jak to się stało, że do tej pory mnie tam jeszcze nie było? Podczas niemalże każdej rozmowy z nurkami jaskiniowymi uświadamiałem sobie, że w końcu muszę się tam wybrać.
Przecież to Mekka nurkowań jaskiniowych w Europie.
Koniec września objawił wyczekiwane okienko w terminarzu. Musiałem wykorzystać okazję.
Przyszła pora na przypomnienie sobie języka francuskiego ze szkoły średniej i wyjazd do Francji.
Czekała nas trasa 1500 km, ilość sprzętu do zabrania wykluczała transport lotniczy, (nurkowania techniczne wymagają dużej ilości gazów, butli, reba, wapna…), do tego wszystkiego jeszcze mój niemały zestaw fotograficzny. Opcja była tylko jedna. Wynająć busa i w drogę.

Przeładowany 😉
Nasz team liczył trzy osoby. Damian Małas, Michał Szczepański no i oczywiście ja. Przy trzech płetwonurkach jaskiniowych ilość sprzętu jest gigantyczna. Do tego we Francji mało jest baz nurkowych, które szybko obsłużyłyby nas i przygotowały butle do następnego dnia nurkowego. Musimy być samowystarczalni. Tlen do rebów w butli 50 L nabity na maxa na pewno wystarczy dla nas na kilka dni nurkowych. Przy korzystaniu z rebów, gazów dennych wykorzystuje się mało, więc po kilka steigów powinno wystarczyć. Suchary oraz ocieplacze zdublowane, żeby nie było wpadki i wykluczenia z dalszego nurkowania w razie awarii, do tego skuter. Samochód zapakowany po dach. Prześwitu między oponą a nadkolem praktycznie nie ma.
1,2,3 – zmiana
Aby szybko dotrzeć na miejsce, zmieniamy się co 3 godziny za kółkiem.
Tankowanie, kawka i dalej w drogę.
Nie możemy piłować wozu, ze względu na przeładowanie, ani żeby nie kusić losu i nie wpaść na niebieskich 😉
Docieramy po 16 godzinach jazdy. Na szczęście w wyśmienitych humorach. Na miejscu witają nas pozostali uczestnicy wyjazdu. Pierwszym zdziwieniem jest to, że śpimy w stodole! Z zewnątrz niepozornie wiało średniowieczem. W środku zaś, wnętrze przytulnie zaadoptowane pod turystów. Na półkach w jadalni regionalne wino oraz wyroby. W sumie klimacik MEGA 🙂
Wieczorem już tylko przygotowanie sprzętu, aby z rana wcześnie wstać i szybko się zebrać. Jeszcze tylko wieczorek integracyjny i hop do łóżka, bo nazajutrz…..

Jaskinie czekają
Wstajemy wczesnym rankiem. Rześkie powietrze, mgła i prześwitujące nieśmiało pierwsze promienie słońca. Kręte drogi z malowniczym krajobrazem umilają nam czas, choć mieszanka ekscytacji i ciekawości gnają nas już do jaskiń.
Pierwsze wyzwanie – Ressel. Kultowa jaskinia ze wspaniałymi widokami.
Docieramy na parking. Pomimo wczesnej pory jest pełny. Widzimy nurków z całej Europy. Słychać język czeski, włoski, francuski, niemiecki no i angielski.
Koledzy, którzy już tu byli, oprowadzają mnie po miejscówce.
Okrutny wysiłek
Aby dojść ze sprzętem do wody, czeka nas spory wysiłek. Najpierw 200 metrów do brzegu rzeki, a potem… 80 metrów pod prąd rzeczny. Co gorsza, stan rzeki jest bardzo niski. W niektórych miejscach po łydkę. Transport sprzętu, zwłaszcza, że odbywa się pod prąd rzeki, trzeba podzielić na etapy. Najpierw butle, potem, sprzęt foto, a na końcu ubrani w suchary z rebem na plecach musimy dojść do koryta rzeki. Chodzenie tam i z powrotem po śliskich, rzecznych kamieniach, kosztuje dużo energii oraz skupienia.
Gotowi do zanurzenia 🙂
Wejście do jaskini znajduje się w korycie rzeki. Zmęczeni logistyką z radością zanurzamy się w zmąconą rzeczną wodę, wiedząc, że zaraz odpoczniemy. Do wejścia prowadzi poręczówka. Wpływamy. Na początku woda zamulona, wizura sięga dwóch metrów. Niski stan wody powoduje, że zmącona woda nie wypływa z jaskini do rzeki, nie poprawiając wizury w jaskini.
Im dalej wpływamy w korytarze Ressel tym woda staje się bardziej przejrzysta.
Kiedy wizura z mlecznej nabiera przejrzystości, a zmęczenie logistyką odpuszcza, to najwyższy czas na chwycenie za aparat i szukanie kadrów. Ciekawa struktura skał, jak by zrobiona warstwowo, ukazuje piękno tutejszych jaskiń. Korytarz rozwidla się. Możliwości są dwie, lecieć główną poręczówką lub zajrzeć w niepozorny, wąski korytarz. Lecimy w bok i wybór okazuje się doskonały. Wąski, wysoki korytarz wypłyca się delikatnie. Struktura skał niesamowita. Warstwy skalne przenikają się niczym makaron w lazanii. Woda krystalicznie czysta. Kąciki moich ust unoszą się, wiedząc, że z tego miejsca będzie świetny materiał fotograficzny. Kumple, którzy nie raz brali ze mną udział w sesji, doskonale wiedzą, co robić. Kilka zdjęć i lecimy dalej. Boczny korytarz łączy się z czasem z głównym, który doprowadza do studni. Ta zaś opada na około 40 metrów. To miejsce jest również idealne do zdjęć. Spędzamy tam chwilkę i wracamy. Na powrocie podczas dekompresji, przeglądam zrobione zdjęcia i już wiem, że nie na darmo właziłem do tej dziury. Ressel jest piękną jaskinią. Idealną do fotografii. Gdyby tylko nie ten morderczy transport sprzętu.

Kąpiel w błocie
Nazajutrz wybieramy jaskinię Fontaine de Truffe.
Zatrzymujemy się busem koło błotnistej kałuży.
To tu? Pytam z niedowierzaniem. Wejście do jaskini prowadzi dosłownie przez bagnistą kałużę, z której wystaje kawałek liny, sugerując drogę do wnętrza.
Błoto jest tak gęste, że po zanurzeniu się, nie widać nawet czubka nosa. Gruba lina zamocowana na powietrzni wciąga nas w bagno coraz głębiej, by na 5 metrach doprowadzić do niewielkiego otworu, przez który należy się dosłownie przecisnąć. Na szczęście dno jest żwirowe, więc podkopując się zupełnie na oślep, daję radę wcisnąć się do środka. Po 20 metrach woda staje się bardziej przejrzysta, ale nie idealna. Przez brak opadów woda w jaskini jest bardzo mętna o brązowym zabarwieniu. Niestety wyklucza to możliwość robienia zdjęć. Dopływamy do w połowie zalanej jaskini, gdzie udało się zrobić jedyne zdjęcia z tej miejscówki. Jaskinia z całą pewnością jest warta odwiedzenia, czasami jednak warunki nie umożliwiają wykonania sesji.
Braku wizury ciąg dalszy
Niestety sytuacja z brakiem wizury powtarza się również w następnej naszej destynacji.
Jaskinia Source de Landenouse, która zazwyczaj słynie z klarownej wody, robi nam niemiłą niespodziankę. Znowu z powodu za niskiego stanu wody wizura rozczarowuje.
Nie ryzykując, w kolejnym dniu powtarzamy nurkowanie w Ressel.
Wisienka na torcie
Na koniec zostawiamy sobie jaskinie praktycznie tylko dla systemu sidemount.
Marchepied bo o niej właśnie mowa, nigdy nie zawodzi w kwestii wizury.
Jest położona bezpośrednio obok rzeki, więc cały czas żywo tryska z niej czysta woda.
Wejścia do niej strzeże bardzo wąska szczelina w skale. Zaleca się wpływanie do niej wyłącznie w systemie sidemount. Przez pierwsze 30 metrów trzeba się przeciskać ze wciągniętym brzuchem, żeby nie utknąć. Po tym wszystkim czeka jednak nagroda: krystalicznie czysta woda i piękne widoki. Niesamowite formacje skalne. Raj dla fotografa. Wąskie, nie za wysokie tunele wiją się w różne strony. Powietrze uwięzione pod stropem daje dodatkowe efekty. Czasami płyniemy przez połowicznie zalane korytarze. Jest po prostu pięknie.

Podsumowując
Jaskinie umiejscowione są w malowniczych górskich krajobrazach. Do tego kręte, wąskie uliczki, stare mosty, zamki położone na skarpach urwisk, architektura rodem ze średniowiecza.
Jak by czas tutaj stanął w miejscu. Tylko fotoradary przypominają, że jesteśmy w XXI wieku 😉
Na pewno wrócę tu jeszcze nie raz. Może następnym razem bez aparatu 😉 i odwiedzę jeszcze dalsze zakamarki tych jakże cudownych jaskiń?